Cześć
Jestem Iwo Sobolewski, urodziłem się 15 sierpnia 2010r. w 
Szczecinie (to śliczne miasto, tam się nauczyłem chodzić i liczyć do 
trzech). Historia mojej choroby rozpoczęła się w Koszalinie od skoku na 
placu zabaw na proste nogi z dużej wysokości. Widział to mój tata. Po 
jakimś czasie zaczęły boleć mnie plecki.
 Po powrocie do Sosnówki k. Karpacza, gdzie mieszkamy w lesie, bóle 
zaczęły się nasilać. Kilku lekarzy stwierdziło, że to bóle wzrostowe. 
Moi rodzice jednak nie dawali za wygraną i na własną rękę robili 
wszystkie możliwe badania krwi, moczu. Udaliśmy się do ortopedy, który 
nic nie stwierdził podczas badania i oglądania zdjęć rtg kręgosłupa. 
Zaproponował abyśmy skontaktowali się z chirurgiem dziecięcym. Następne 
prześwietlenia, spotkania z panem doktorem nie dały żadnych rezultatów 
"chłopiec rośnie - niech Pan nie szuka dziury w całym", jednocześnie 
skierował nas do neurologa. Wszystko to trwało kilka tygodni, bóle 
zaczęły się nasilać, nie mogłem spać, nie mogłem się bawić, nie 
smakowały mi cukierki i oglądanie bajek męczyło mnie. Spacery, które tak
 kochałem sprawiały mi wielką przykrość. Mama i tata zaczęli się bardzo 
tym martwić. Tata latał jak nakręcony i próbował sam mnie leczyć, sam 
uśmierzać mi ból dostępnymi w aptekach czopkami i syropkami. 18 kwietnia
 2014r. w nocy dopadł mnie straszny atak duszności, myślałem że się 
uduszę. Karetka zabrała na do szpitala w Kowarach. W karetce podawali mi
 tlen i jakieś lekarstwa, które uspokoiły duszności.
Następnego dnia wypuścili mnie ze szpitala,  były to akurat  urodziny mojego taty. 
Niestety następnego dnia bóle w plecach powróciły. Ponownie więc byłem  w
 szpitalu ale chirurg ponownie odesłał nas do domu. Następne dni 
spędziliśmy w domu na uśmierzaniu mojego bólu. Po dwóch tygodniach tatuś
 zawiózł mnie do szpitala w Jeleniej Górze, gdzie ponownie lekarze 
stwierdzili ze nie ma powodu aby zatrzymać mnie w szpitalu. Ponowna 
wizyta u neurologa dziecięcego skończyła się skierowaniem do szpitala, 
dzięki któremu zostałem przyjęty na oddział, na którym nie wiedziano co ze mną zrobić. Drugiego dnia pobytu na oddziale 
chirurgi dziecięcej pani doktor neurolog  pogoniła wszystkich do roboty.
 Natychmiast zrobiono mi punkcję kręgosłupa, pobrano materiał do badania
 który wysłano do Krakowa z podejrzeniem boreliozy. Jednocześnie  
zaczęto przygotowania  do wysłania mnie do szpitala we Wrocławiu. 
Wymogiem przyjęcia mnie było zrobienie tomografii głowy. W badaniu  nic 
złego nie znaleziono. Następna noc w szpitalu w Jeleniej Górze upłynęła w
 straszliwym bólu pleców. W poniedziałek rano przyjechała karetka Mietka
 i zabrała  mnie do Wrocławia na oddział neurologii dziecięcej. Lekarze 
na tym oddziale zasugerowali się opowieściami mojego taty o moim skoku na placu zabaw i zlecili 
badania w tym kierunku z użyciem rezonansu magnetycznego. W czwartek 
uśpili mnie i zrobili badanie. W piątek wezwali rodziców na rozmowę z 
której wrócili bardzo zapłakani. Okazało się że jestem bardzo chory. Mam
 raka z przerzutami do kręgosłupa, zaatakowane zostało nadnercze. 
Lekarze użyli bardzo trudnego dla mnie słowa "Neuroblastoma".  Tego 
samego dnia dotarł do nas prof. Godziński chirurg, który obiecał 
zoperować mnie tak że nie będzie śladu. Natychmiast przenieśli mnie na 
oddział chirurgii dziecięcej . Profesor poprzestawiał inne operacje i 
zabrał się za mnie w pierwszej kolejności. Operacja trwała kilka godzin,
 podczas niej usunięto zmianę razem z nadnerczem. Po operacji byłem na 
oddziale intensywnej terapii,   gdzie po błogim śnie wybudziłem się. 
Gdy  tego samego dnia wróciłem na oddział czekała na mnie niespodzianka.
 Okazało się że przyjechali do mnie w odwiedziny babcia Ela i dziadek 
Bronek. Mięli za sobą długą podróż bo jechali do mnie aż ze Szczecina. 
Na oddziale pooperacyjnym spędziłem cały tydzień. Poznałem tam 
wspaniałych kolegów i koleżanki, m.in. malutką Hanię z Lubina i chłopca 
którego nazywamy "maściom". Gdy poczułem się lepiej prof. Godziński 
zdecydował o przeniesieniu mnie do Kliniki hematologii i chemioterapii 
dziecięcej we Wrocławiu. Do dzisiaj (tj. 10 lipca 2014 r.) przeprowadzono pięć chemioterapii 
które zaowocowały odstawieniem morfiny.Ciesze się bo po 2 miesięcznej 
przerwie znowu mogę chodzić. Wrócił mi uśmiech ale wypadły włosy. Dwa 
tygodnie temu wypuścili nas pierwszy raz do domu. Pobrali próbki szpiku i
 czekamy na wyniki. 11 lipca czeka mnie badanie bera. Cała ta moja 
choroba przyczyniła się do tego że nie mam miejsca na moje zabawki bo 
tyle prezentów dostałem na Dzień Dziecka. Ale taki problem to sama 
przyjemność :)


Dużo zdrówka ci zycze
OdpowiedzUsuń